czwartek, 19 maja 2016

Czas.

Ostatnio siedzę sporo czasu w domu ze względu na zwolnienie lekarstwie. Przypomniało mi się, w związku z nadmiarem wolnego czasu, że rozpoczęłam kiedyś pisanie bloga. Jak wiele rzeczy w moim życiu, rozpoczęłam pisanie w ogromnym zapałem.
"Tak! Będę pisać o swoim związku z kobietą! O emigracji! O trudach budowania życia od nowa" - tak właśnie myślałam. A co z tego wyszło? No cóż...

Widzę, że ostatni post dodałam 27 sierpnia 2015 roku. To prawie rok temu. Nie brzmiał on optymistycznie. Wspomnienia z tamtego czasu, też nie są wesołe, jednak staram się do nich nie wracać. 

Ktoś mi kiedyś powiedział, że rok z związku homoseksualnym jest jak 3 lata w związku heteroseksualnym. Nie wiem czy to prawda. Gdy jednak pomyślę, że jestem z moją partnerką prawie 6 lat, a wydarzenia z naszego związku można by spokojnie rozłożyć na co najmniej 10 lat, może coś w tym jest.

Ostatnio nasz związek, po serii huraganów, tornad, burz z grzmotami itd. wszedł na następny level. Nie wiem jak przetrwałyśmy ten trudny czas, to zmęczenie i zrezygnowanie. Nie wiem, jak udało nam się odłożyć na bok wspomnienia pewnych słów, które padały w trakcie kłótni. Przetrwałyśmy. Wchodząc dziś na bloga zdałam sobie sprawę, ile czasu minęło nam na to wszystko. W między czasie w dodatku przeskoczyłam w liczbie wiosen z 2 na 3 z przedu ;) dało mi to do myślenia. To, odbicie w lustrze oraz kilka siwych włosów, które już bezlitośnie ukazują swoją obecność.

Czas nie czeka na Ciebie, aż załatwisz swoje życiowe sprawy. Czas jest trochę jak wietrzny dzień, gdy idziesz ulicą, chcesz się na chwilę zatrzymać bo zawiązać buta albo spojrzeć na witrynę sklepu, wiatr jednak wieje tak mocno, że pcha Cie do przodu. Pozwoli Ci stanąć na chwilkę, ale zaraz zawieje, a Ty po prostu ruszysz dalej. W zależności do tego, czy wieje w plecy, czy w twarz, Ty ruszysz wolniej lub szybciej, ale jedno jest pewne, w miejscu nie zostaniesz. 

A ja, już nawet nie będę próbować stać w miejscu!

wtorek, 28 lipca 2015

Wypalenie w związku.

Ostatnio zachciało mi się marzyć. A o czym? O życiu. 
O zwykłym, niczym nie wyróżniającym się, spokojnym życiu, w którym prowadziłabym dom z moją partnerką. Wychowywałybyśmy zwierzęta, może później dzieci.  
Marzy mi się brak lęku, brak stresu i ciągłego rozmyślania, "czy wszystko jest ok?", "czy na pewno dobrze robię?", "a co na to ona? A jak się zdenerwuje?"itd.  
Marzy mi się taki poranek, że obudzę się zadowolona z życia jakie mamy. 
Marzy mi się mniej kłótni, nerwów, łez.
Marzy mi się ze spojrzysz na mnie i zobaczę w Twoich oczach miłość, która da mi siłę by dalej o nas walczyć.

Jestem już taka zmęczona. 
Te marzenia to ostatnie bicia mojego serca...

sobota, 6 czerwca 2015

Miesiące.

Macie czasem tak, że w ferworze życiowych zajęć i dylematów, nie słyszycie tykającego zegara i nie zauważacie znikających kartek z kalendarza?

Mi tak właśnie przeminęły ostatnie cztery, może pięć miesięcy. Niby czasu sporo, generalnie jednak nie za wiele. 

Nie wiem nawet od czego zacząć, więc zacznę od końca, czyli tego jak jest teraz. 

Teraz jest jakoś, bo przecież jakoś zawsze być musi. Czy jest dobrze? Czy jest źle? Tego nie potrafię jeszcze określić. 

Dużo myślę ostatnio o przeszłości. Może dlatego, że ciężko mi, od jakiegoś czasu, znaleźć jednoznaczną odpowiedź na pytanie "kim jestem?".
Czemu zadaję sobie to pytanie? Może to zbliżające się 30 urodziny i poczucie, że powinnam podsumować to co było do tej pory i sprawdzić, czy to gdzie jestem, co robię i z kim, jest właśnie tym czego chcę. 

Sprawy nie ułatwia mi to, jak bardzo jestem już zmęczona...na tyle zmęczona, by nie mieć siły powiedzieć sobie, że będzie lepiej. Chociaż pewnie będzie. Nieustanne kłóciłam się z K. nie pozwalając mojemu umysłowi zatrzymać się na chwilę. Przeskakiwanie z krainy radości do krainy smutków, złości i pretensji kompletnie mnie wyeksploatowało. 

Emigracja potrafi jednak dać w kość. Nie chodzi już tylko o to, że jesteś daleko od rodziny, a znajomi kompletnie Cie olewają (później tłumacząc się, że mieli tyyyyle spraw do załatwienia, że zabrakło im w ciągu tygodnia 10 min., żeby odpisać na krótką wiadomość). Jeśli przyjeżdżasz z partnerem lub partnerką, nie znacie nikogo więcej, w dodatku wieziecie ze sobą bagaż problemów z Polski - to się nigdy nie zakończy dobrze. NIGDY.

Zastanawiam się ostatnio, gdyby ktoś mi powiedział przed wyjazdem jak będzie tu w Norwegii, czy zdecydowałabym się na wyjazd. Nie potrafię odpowiedzieć jednoznacznie, ale czuję, że chyba jednak nie. 

Czy żałuję zatem, że tu jestem? 
Mimo wszystko nie żałuję (bo co mam żałować, skoro tu jestem i będę pewnie jeszcze długo). Dowiedziałam się dużo o sobie, dużo o mojej partnerce. Kto wie, może gdyby nie ten wyjazd, o wielu rzeczach nie zdawałabym sobie sprawy, a tak teraz mogę zapobiec własnemu nieszczęściu i postarać się o radość w życiu. 

sobota, 31 stycznia 2015

Norweski sen.

Dziś trochę więcej o emigracji (właściwie mały wstęp), niż o dramatach prywatnych. Mało pisałam tutaj o drodze, jaką przebrnęłyśmy. 

Jest styczeń, mija rok i 4 miesiące odkąd tutaj jesteśmy. Tutaj, czyli w Norwegii. Wybrałyśmy ten kraj bo blisko Polski, bo można zarobić, mam też koleżankę Norweżkę, która zgodziła się nam pomóc, oferując dach nad głową na pierwsze 8 miesięcy. Była to ogromna pomoc dla nas. Patrząc z perspektywy czasu, gdyby nie ona, pewnie byśmy tutaj nie przyjechały. Uzbieranie pieniędzy na czynsz oraz depozyt, przynajmniej na 3 pierwsze miesiące, byłoby dla nas niewykonalne. Przeciętny czynsz wynosi miedzy 5000-7000 kr za mieszkanie (różnie bywa z metrażem, zależy od lokalizacji), dodatkowo życzą sobie depozyt, równowartość miesięcznego czynszu - minimum.

Tak więc mieszkałyśmy, w raz z nią, przez 8 miesięcy, w mieszkanku w centrum miasta, 28 m2. Tak, my trzy, w takim małym mieszkanku. Koleżanka jest wolontariuszką w schronisku dla kotów. Oznacza to, że jest domem zastępczym dla kotów gotowych do adopcji. Doliczyć zatem należy, na tym "przeogromnym" metrażu jeszcze ze dwa koty. Wariactwo. Wszechobecny syf w mieszkaniu opiszę następnym razem.

Zaraz po przyjeździe trzeba było zadbać o formalności. Zarejestrować się na policji, udać się do urzędu podatkowego itd. Tak nam nakazał wujek gogle. 
Wtedy się zaczęło. Informacje przeczytane w internecie okazały się niejednoznaczne. Oczywiście, można było zarejestrować się na policji, a nawet trzeba było, jednak podobnie jak to jest w Anglii, bez pracy właściwie nic tu nie możesz. Nie był to dla nas szok, w sumie się tego spodziewałyśmy, nie mniej jednak strony podające informacje o krokach formalnych, jakie trzeba podjąć po przyjeździe, wprowadzały w błąd.

Pracy szukałyśmy cały czas. Okazało się, że nie wystarczy już tylko angielski, nawet jeśli mówię biegle w tym języku. Rozpoczęła się więc żmudna nauka norweskiego. Dowiedziałyśmy się też, że aby pracować w sprzątaniu, najlepiej byłoby umieć już norweski i mieć swój samochód. Nie ukrywam, byłyśmy zaskoczone. 

Niedostatecznie dobrze przygotowałyśmy się na ten wyjazd. Z wieloma rzeczami zderzyłyśmy się dopiero tutaj, a wiedza pozyskana z internetu i od znajomych musiała zostać tutaj brutalnie zweryfikowana. 

Zapisałyśmy się na kurs językowy, za który oczywiście musiałyśmy zapłacić. Czasy, gdy norweski rząd płacił przyjezdnym za naukę języka, już daaawno się skończyły. Wiedziałyśmy jednak, że norweskie jest nam niezbędne do rozpoczęcia życia w Norwegii (mimo, iż prawie wszyscy Norwedzy mówią biegle po angielsku).
Początkowo język ten brzmiał dla nas jak chiński. Teraz komunikujemy się już w tym języku. Nie taki diabeł straszny...

Myślę, że taki wyjazd to dobry trening samodzielności. Gdy wyjeżdża się z partnerem/partnerką, to podwójny trening. Tak przynajmniej było u mnie. Byłyśmy cały czas tylko we dwie. Poznałyśmy Polaków oczywiście. Nie rozumiem jednak tego fenomenu. Nasz narodowość podzielona powinna zostać na dwie grupy: Polacy z Polski i Polacy z zagranicy. Ta druga grupa jest totalnym przeciwieństwem grupy pierwszej. Nie spotkałam tutaj Polaków lojalnych, pomagających bezinteresownie. Raczej wszyscy siebie unikają, Ci co się znają to są dla siebie mili, ale za plecami potrafią porządnie obrobić Ci dupę. Ot...cała Polonia. 

Zresztą, gdy ma się prawie 30 lat, czas zawierania przyjaźni generalnie już przeminął.  

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Historia pewnej znajomości.

Rok 1991. W sklepach zaczynają królować towary z zachodniej Europy. Hitem są wafelki z naklejką w środku oraz guma Turbo. Czekolada nareszcie smakuje mlecznie, a najlepsze zabawki można kupić w Baltonie. 

Pewna dziewczynka (lat 6) idzie do przedszkola, ma na sobie krótkie spodenki, T-shirt z Myszką Miki (tata marynarz, przywiózł "z morza") oraz adidasy. Włosy ma krótkie, bo w długich przecież nic się nie da robić, plączą się i wpadają do oczu. Trzyma mamę za rękę. Jest rano.
W tym samym czasie pewien chłopiec (lat 4) jest już w przedszkolu. Płacze. Nie chce tam zostać. Mama pomaga mu zdjąć spodnie, bo w przedszkolu wygodniej w rajtuzach. Włosy ma obcięte "na pazia", co zrobić..taka moda. Po chwili pani przedszkolanka odwraca jego uwagę jakąś zabawką, a ten przestaje płakać.
Mija kilka godzin. Życie przedszkolne toczy się tak jak zwykle. Zajęcia, posiłek, leżakowanie. Po leżakowaniu dziewczynka idzie do młodszej grupy. Ostatnio panie w przedszkolu organizują integracyjne spotkania starszaków z maluchami. Dziewczynka natrafia tam na chłopca z fryzurą "na pazia". Niedawno też wstał z leżakowania. W rajtuzach może wygodniej niż w spodniach, ale ciężko je założyć, więc pomaga mu. 
Okazuje się, po jakimś czasie, że mieszkają niedaleko siebie. Zaczynają codziennie spotykać się na podwórku. Lata mijają, a oni dorastają razem. Są praktycznie nierozłączni. 
Jako nastolatkowie decydują się zostać parą. Na początku jest ok. Mijają jednak dwa lata a oni zdają sobie sprawę, że to jednak nie dla nich. Sporo się kłócą, zdecydowanie więcej, niż jako przyjaciele. 
Kontakt urywa się. 

Spotykają się ponownie po roku. Są zupełnie inni, niż w czasie rozstania. Rozmawiają. Okazuje się, że on jest stałym bywalcem klubów gejowskich, a ona kocha kobietę. Śmieją się z siebie, znów są przyjaciółmi. Jednak życie młodego człowieka jest nieco bardziej dramatyczne niż życie dziecka. 
Zderzają się z różnymi problemami. Starają się siebie wspierać. Ona zauważa jednak, że on jest bardzo dominujący, pewny siebie, stawia wysoko swoje ego. Uważa się za lepszego od innych. Ona pamięta jednak jakie miał dzieciństwo...trudne, bez ojca, z matką nieco oderwaną od rzeczywistości.
Zresztą ona wie, że też nie jest idealna. Oboje muszą też pogodzić się ze swoja seksualnością. Znów są nierozłączni. 

Wszyscy partnerzy chłopaka nie akceptują jego znajomej. Chłopak natomiast nie akceptuje partnerek dziewczyny. Robi się z tego czasem masło maślane. Chłopak bywa też egoistą wobec koleżanki. Ta odpuszcza mu za każdym razem, w imię przyjaźni. Wie też, że czasem i ona bywa nieznośna. Pomaga mu jednak zawsze, gdy on tego potrzebuje. Czy chłopak zachowuje się podobnie? W tym czasie dziewczyna nie myśli o tym. 

W końcu dziewczyna zakochuje się bardzo mocno. Chłopak oczywiście nie akceptuje również i tego związku. Dziewczyna nie zwraca na to uwagi i po jakimś czasie wyjeżdża z partnerką w poszukiwaniu lepszego życia w innym kraju.

Jest rok 2014. Chłopak ma kryzys. Nie osiągnął tego co chciał w życiu, jest sam. Nie ma partnera, pracy, pieniędzy. Wciąż mieszka z matką, która wciąż jest lekko oderwana od rzeczywistości.
Dziewczyna pomaga mu znów. Organizuje pieniądze dla niego i decyduje się na prezent. Zaprasza go do siebie, kupuje bilet lotniczy. Ten przylatuje na tydzień. Początkowo wszystko jest ok. Po czasie dziewczyna zauważa jednak, że chłopak pozostaje wciąż egoistą. To co dziewczyna mu sprezentowała, chłopak traktuje jako oczywistość, która mu się należy. On po tygodniu wraca do domu, prawie się do niej nie odzywa. Ona chce z nim porozmawiać, ale dopada ją choroba. On wiedząc, że ta jest chora, nie pyta nawet o zdrowie. Ona nie wytrzymuje. W końcu mówi dość.

Jest rok 2015. Chłopak i dziewczyna są już tylko historią pewnej wieloletniej znajomości. 


sobota, 10 stycznia 2015

Pierwszy raz boli...

Przeżyłam! Ogarnia mnie przeogromna radość, mimo iż nie jestem jeszcze w 100 % zdrowa. Przeżyłam między innymi dzięki Tobie, za co dziękuję :* <- tak, o Ciebie chodzi :)

Czytam swój poprzedni wpis i śmieję się sama z siebie. Jakże pełna nadziei byłam w poniedziałek, że nadrobię pisarskie zaległości. Życie pokazało mi jak wygląda ospa u osoby dorosłej :P 
Już we wtorek wszelkie nadzieje zostały rozwiane przez temperaturę 38,8, totalne przybicie do gleby oraz TYSIĄCE krost. Dodam, że dopiero od wczorajszego wieczora temperatura postanowiła mi odpuścić :P

Ktoś może powiedzieć "A tam, przecież to tylko ospa". Mówi to jednak ktoś, kto przechodził ospę w wieku dziecięcym i (za przeproszeniem) gówno z tego pamięta :P 
Ci, którzy nie mieli jeszcze tej diabelskiej choroby, dobrze Wam radzę, wydajcie 180 zł na szczepionkę
Uniknięcie bólu związanego z samą chorobą, jak i obecny przy niej ból gardła, ból głowy i powikłania w postaci zapalenia ucha, JEST WARTE TEJ CENY!!!

Teraz jednak jest już o wiele lepiej, czuję się jakby los dał mi nowe życie :D
Moja twarz wygląda jak sitko, ale mam to gdzieś. Nareszcie siedzę, a nie leżę! Na kanapie oczywiście, nie w więzieniu :P

Jak to mówią? Nowy Rok, nowe doświadczenia. Coś w tym jest. Nie dotyczy to tylko przebytej choroby, ale też moich kontaktów międzyludzkich, o czym, mam nadzieje, napiszę w najbliższych dniach.

A teraz wracam do relaksowania się i zbierania sił na pozbycie się tego choróbska. Całe szczęście, że to pierwszy i ostatni raz w życiu! 


poniedziałek, 5 stycznia 2015

Co się odwlecze, to nie uciecze.

Jest niedzielny wieczór (czyli wczoraj), przygotowuję się do spania, ale czuję, że coś bardzo mnie swędzi na brzuchu. Podnoszę koszulkę, patrzę, a tam bąbel z wodą. Za chwilę znajduję kolejne dwa na dekolcie, jeden na plecach. Patrzę....patrzę...i myślę sobie...o kurw...co to?!

Odpalam wujka gogle, ponieważ pójście do lekarza tu w Norwegii to dla mnie ostateczność. Czytam...grzybica...liszajec...gronkowiec...w głowie słyszę "Aaaaaaa! Zaraziłam się jakimś świństwem!". Swoją drogą, na cokolwiek by się chorowało, a sprawdza się w internecie dane na ten temat, wszystkie informacje są przerażające, zwykle sugerują powikłania lub śmierć. 
Opanowuję jednak niepokój i sprawdzam dalej. Po chwili, czytając symptomy, wnioskuję, że to jednak nie to. 

Trafiam na artykuł o ospie...a tam zdjęcia bąbli z wodą oraz opis objawów. 
No i zgadza się, mam ospę. W wieku 29 lat, wraz z nowym rokiem, los dał mi w prezencie tę, jakże swędzącą, chorobę. 
Pewnie zaraziłam się od jakiegoś dziecka w przedszkolu, jako że okres wylęgania choroby to dwa tygodnie, ciężko już nawet stwierdzić gdzie i kiedy dokładnie mogło to nastąpić.

Siedzę więc w domu, bawię się w odkrywcę i znajduję coraz to nowe bąble. Ćwiczę też wytrzymałość psychiczną, by nie dać się ponieść chęci drapania. Cóż za lekcja na początku roku. 

Po raz pierwszy w życiu żałuję, że los mnie oszczędził i nie złapałam tego wcześniej :/